środa, 14 czerwca 2017

Prolog

          Coś z brzękiem upadło na podłogę i z metalicznym świergotem potoczyło się chwilę w mroku. Ciche stuknięcie zakłóciło nocną ciszę, a za nim kolejne i jeszcze jedno. Następne uderzenia wypełniły pogrążony w półmroku dom monotonnym rytmem bezsilnej wściekłości, wybijanym na ciężkich drzwiach na końcu korytarza.
          Deski głuszyły krzyki oraz łkanie, całymi godzinami wytrzymując szaleńcze ataki uwięzionej w pokoju bez skrzypnięcia protestu. Dziewczyna tłukła pięściami o wrota swojego więzienia, od kiedy się obudziła. Nie myślała już o tym, że nikt nie słyszy. Była sama. W zmierzchającym dniu zamknięta w pokoju za ciężkimi dębowymi drzwiami. Tylko ona, jej jedyna przeszkoda na drodze do wolności i pełznący coraz bliżej obłęd. Otoczona lepkim półmrokiem zdzierała gardło wrzaskiem, a kiedy straciła głos, zdzierała do krwi dłonie.           Okładała drzwi z tępym uporem, z każdą chwilą mniej świadoma tego, co się dzieje. Narastający zwierzęcy strach odbierał jej zmysły. Zgniatał czaszkę. Pulsujący ból w skroniach wyznaczał moment kolejnego bezsensownego ataku. Serce wściekle tłukło się jej w piersi. Krew szumiała w uszach. Nie miała już siły.
          Blade palce ostatni raz zaczepiły nierówności drewna i drąc połamanymi paznokciami po lakierze, ześlizgnęły się, zostawiając za sobą ciemne, wilgotne smugi. Osunęła się na ziemię z głuchym łomotem. Całe powietrze opuściło jej płuca z chrapliwym westchnieniem. Przycisnęła poobijane ręce do piersi, drobne ciało trzęsło się jak w febrze wstrząsane bezgłośnym szlochem. Łzy płynęły po jej twarzy, sprawiając, że nikłe światło rozpraszało się przed jej oczami. Nie widziała nic, prócz plam czerni i szarości. Leżała tak długo, aż rozgrzana skóra zalana słonym potokiem, zaczęła szczypać i boleć. Wytarła twarz, rozmazując na powiekach krew z pokaleczonych dłoni. Palce w kontakcie z łzami zapulsowały bólem. Dziewczyna wsunęła je do ust, po czym zacisnęła na nich zęby, chcąc zastąpić jeden ból innym, łatwiejszym do zniesienia. Obgryzła zdarte oraz powbijane w opuszki palców paznokcie. Szarości przechodziły powoli w czernie. Podniosła się i oparła plecami o drzwi. Rozrzucone bezwładnie kończyny mrowiły jak nakłuwane setkami małych igieł. Przymknęła oczy z rezygnacją, dając się pochłonąć ciemności.
          Zmierzch przeistoczył się w noc. Dziewczyna za drzwiami nie była już sobą.